W sobotę, 7 września 2019, w wysokich Obcasach ukazał się artykuł pt. “Przeciąganie liny”, gdzie Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin rozmawia z adwokat Magdaleną Czernicką-Baszuk.
Jego elektroniczną wersję można znaleźć tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,53664,25147572,nie-chciec-to-gorzej-niz-nie-moc-mediacje-przed-rozwodem.html
Trzykrotna lektura tego tekstu zrodziła u mnie potrzebę ukazania poruszanej problematyki z perspektywy mediatora rodzinnego, a w niektórych miejscach podjęcia polemiki z głoszonymi poglądami.
Mecenas Magdalena Czernicka-Baszuk zwraca uwagę, że strony mogą prowadzić, przed pójściem do sądu po rozwód, negocjacje. Wskazuje, że mogą one się toczyć z udziałem pełnomocników lub bez nich. Zauważa, że niewielu wciąż pełnomocników (choć pisze tylko o adwokatach, to jednak nie możemy zapominać i o radcach prawnych) wybiera rozwiązania koncyliacyjne. Wolą iść na wojnę. Dlaczego? Bo klient „oczekuje fajtera”, który mu tę sprawę o rozwód wygra. Warto więc zadać pytanie – czy sprawa o rozwód to na pewno gra w wygrany-przegrany? Czy jest to analogiczna sytuacja, jak sprawa sądowa między dwoma przedsiębiorcami w sporze o nienależyte wykonanie umowy czy brak zapłaty za wykonaną pracę? Oczywiście, że nie.
Mecenas Czernicka-Baszuk postuluje, aby uświadamiać klientom, jaką krzywdę mogą wyrządzić swoim dzieciom, kiedy rozpęta się wojna na sali sądowej. Tylko kto ma to zrobić? Adwokat lub radca prawny, kiedy usiądą do stołu, aby negocjować we czworo warunki rozstania? Czy jest to dobry klimat i przestrzeń do edukacji stron na temat potrzeb dzieci i skutków rozwodu dla nich? Moim zdaniem nie. Każdy wszedł do pokoju negocjacyjnego, aby wygrać negocjacje i nie brać jeńców.
W części dotyczącej rozstania partnerów żyjących w związku nieformalnym Pani Mecenas zauważa, że muszą oni wnieść sprawy (oddzielne) do sądu, aby ustalić miejsce zamieszkania dziecka, alimenty, kwestie władzy rodzicielskiej, kontakty z rodzicem niezamieszkującym, czy z dziadkami. To tylko pół prawdy. Gdyż można to załatwić o wiele sprawniej i taniej w toku mediacji, a następnie zatwierdzić ugodę w sądzie. Ugoda zawarta przed mediatorem po jej zatwierdzeniu ma moc prawną ugody zawartej przed sądem. Ktoś powie – ale przecież kiedy strony się różnią co do oczekiwań i pomysłów, to mediacja nie ma sensu. Otóż ma. My mediatorzy nie pracujemy ze zgodnymi parami, ale właśnie tymi skonfliktowanymi. Nierzadko też z takimi, które od kilku lat toczą wojny w sądach. Moje doświadczenia pokazują, że praca ze stronami, które przyszły do mediatora zanim złożyły jakikolwiek wniosek lub pozew w sądzie jest dużo bardziej efektywna, niż ze stronami skierowanymi na mediację przez sąd. Są okresy, że 8 na 10 spraw kończy się ugodą. Czasem ten procent zawartych ugód bywa jednak niższy i zbliża się do 20%. A więc drodzy rodzice – nie musicie z każdą sprawą iść do sądu. Waszym pierwszym odruchem, niejako instynktownym, powinno być „dogadajmy się”, a nie „pozwę cię”.
Tekst, w części dotyczącej mediacji, uprawdopodabnia fakt, że Pani Mecenas albo mediacji nie lubi, albo nie rozumie. Uważa, że udział w mediacji i szukanie rozwiązania „zawsze wiąże się z ustępstwami obu stron”. Jeśli ugodę rozumiemy wąsko – zgodnie z artykułem 917. kodeksu cywilnego1 – to owszem. Ale w teorii konfliktu obok kompromisu mamy coś jeszcze – konsensus. Jest to rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony, gdzie nikt nie musiał rezygnować z czegokolwiek. Zbyt piękne, aby było prawdziwe? A jednak zdarza się, kiedy podczas mediacji dotrzemy do potrzeb stron i znajdziemy sposoby na ich zaspokojenie.
Mecenas osadza mediację na trzech filarach: dobrowolności, bezstronności mediatora i równości stron. Z tej trzeciej cechy wywodzi myśl, że nie zawsze można mediować. Według niej wykluczone są mediacje między sprawcą przemocy i osobą, która jej doświadczała, gdyż nie ma równości stron. Polskie badania obalają tę tezę i świadczą o skuteczności mediacji2. Doświadczenie ośrodków mediacyjnych, które na zlecenie policji, prokuratur i sądów karnych mediują sprawy z art. 207 par. 1 kodeksu karnego zdaje się również przeczyć tezie Pani Mecenas. Taka mediacja jest możliwa. Owszem – pod pewnymi warunkami. Jakimi? To temat na oddzielny artykuł. Gdybyśmy założyli, że równość stron jest warunkiem przeprowadzenia mediacji, to żadna mediacja w Polsce nie byłaby możliwa. Bo nierównowaga sił jest praktycznie w każdej mediacji. Bierze się z nierównych zasobów (tzw. power imbalance) i/lub nierównych kompetencji (tzw. skill imbalance).
Mówienie o polubownym rozstrzygnięciu sporu przez negocjacje, mediację, czy terapię rodzinną jest okropnie niezdarne. Polubownie spory się rozwiązuje, a nie rozstrzyga. Nie tłumaczę tego przejęzyczeniem rozmówczyni, ale raczej pewnymi procesami myślowymi, typowymi niestety w niektórych środowiskach, które są przyzwyczajone do judykacyjnych sposobów rozstrzygania sporów właśnie.
Mecenas straszy też nieco Ministerstwem Sprawiedliwości, które chce wprowadzić „obowiązkowe mediacje”. Nie będą to obowiązkowe mediacje, ale obowiązkowe rodzinne postępowania informacyjne, które faktycznie mogą się zakończyć ugodą. Warto zauważyć, że plan jest taki, aby były one obowiązkowe dla małżonków mających małoletnie dzieci. W sytuacji przemocy domowej – nawet niepotwierdzonej – nie będą mogły być prowadzone.
I dochodzimy do mojego ulubionego fragmentu. Do pytania redaktorki: „A jak sprawdza się rozwiązanie, jakim jest piecza naprzemienna?”. Mecenas odpowiada, że może ono nie pasować do każdego dziecka – i tu zgoda. Ale w kolejnym zdaniu dodaje, że „opieka naprzemienna to rozwiązanie wymagające, bo można je zastosować tylko wtedy, gdy między rodzicami nie ma konfliktu”. Naprawdę? A w poprzednim akapicie sama Pani Mecenas stwierdziła, że jeśli rodzice nie mają porozumienia o sposobie wykonywania władzy rodzicielskiej, to sąd nie musi nikomu ograniczać władzy i może ją pozostawić obojgu mimo konfliktu. Jest konflikt – więc piecza naprzemienna odpada, ale orzeczenie miejsca zamieszkania u jednego z rodziców i powierzenie obojgu skonfliktowanym rodzicom władzy rodzicielskiej jest możliwe. Niektórzy badacze3 – choć te badania nie muszą być znane Pani Mecenas – twierdzą, że można orzec pieczę naprzemienną mimo konfliktu, a nawet jeśli on jest, to realizacja pieczy w tym modelu (nie władzy rodzicielskiej!) będzie osłabiać konflikt. Na pewno będzie zapobiegać przemocy alienacji rodzicielskiej, gdyż nie będzie przestrzeni, aby zapuściła swe korzenie. A może nawet zniweluje do zera możliwość jej wystąpienia.
Inne nieporozumienie. Jeśli dziecko żyje na dwa domy, w obu z nich powinny być te same zasady wychowawcze np.: czas, który dzieci poświęcają na TV, komputer, itp. Niestety pogląd ten nie broni się w zderzeniu z dorobkiem psychologi rozwojowej pokazującej jasno, że dzieci mają świetną zdolność adaptacyjną. Zaś badania4 – ach znowu te badania – pokazuję, że funkcjonując w dwóch systemach zasad rozwijają się w normie.
Pani Mecenas mówiąc o jednolitości zasad wychowawczych, i podając przykłady rozbieżności, zdaje się mylić pieczę z władzą rodzicielską. Tej drugiej nie da się sprawować naprzemiennie.
A na koniec dostało się też pieczy naprzemiennej w modelu gniazdowym (zwanym też zagnieżdżonym), gdzie to dziecko mieszka w jednym domu, a rodzice wymieniają się co jakiś czas. Mecenas uznała ją za rozwiązanie złe, gdyż spotkała dwie sytuacje, gdzie strony sobie nie poradziły, bo pokłóciły się o to, kto nie trzymał porządku w domu, albo pojawił się problem z nowym partnerem, co utrudniło realizację tego modelu pieczy.
Pani Mecenas zapytana jakie rozwiązania (jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi po rozstaniu) sprawdzają się najlepiej mówi: „Gdy dziecko mieszka z jednym rodzicem i jednocześnie ma bardzo szerokie kontakty z drugim”. Podając przykłady tych szerokich kontaktów nie wychodzi ponad proporcję 30/70 na korzyść jednego z rodziców. Nie da się zbudować więzi z dzieckiem i mieć wpływ na jego wychowanie realizując kontakty w zaledwie 3 popołudnia w tygodniu i co drugi weekend. Wtedy mamy do czynienia z „rodzicem lunaparkiem” – tylko od atrakcji. Potrzebujemy w Polsce więcej pieczy zrównoważonej, jeśli to możliwe w jej naprzemiennym modelu.
To, co podoba mi się w wypowiedzi Pani Mecenas to fakt, iż zauważa ona zależność odwrotnie proporcjonalną w relacji alimentów do wymiaru kontaktów rodzica niezamieszkującego z dzieckiem. Alimenty tym wyższe im mniej kontaktów (bo osobiste starania pierwszoplanowego opiekuna są większe), a tym niższe im więcej kontaktów i okazji do sprawowania pieczy przez rodzica na co dzień niezamieszkującego z dzieckiem/dziećmi. To rzadkie spojrzenie. W sądach prawie niespotykane.
Autor
Janusz Kaźmierczak
—
1 art. 917 kc stanowi: “Przez ugodę strony czynią sobie wzajemne ustępstwa w zakresie istniejącego między nimi stosunku prawnego w tym celu, aby uchylić niepewność co do roszczeń wynikających z tego stosunku lub zapewnić ich wykonanie albo by uchylić spór istniejący lub mogący powstać. “
2 Anna Sitarska, “Mediacja a przemoc w rodzinie”, http://www.policja.pl/download/1/5382/mediacja.pdf [dostęp: 13.09.2019]
3 Robert Bauserman,Child Adjustment in Joint-Custody Versus Sole-Custody Arrangements: A Meta-Analytic Review, w: Journal of Family Psychology, 2002, Vol. 16, No. 1, 91–102 oraz Edward Kruk (2012): Arguments for an Equal Parental Responsibility Presumption in Contested Child Custody, The American Journal of Family Therapy, 40:1, 33-55
4 KANCELARIA SENATU BIURO ANALIZ, DOKUMENTACJI I KORESPONDENCJJI, dr n. hum. Ewa Milewska, Ocena wpływu opieki naprzemiennej na małoletnie dzieci i ich relacje z rodzicami, OE – 263, listopad 2017.